Jakub Foryś: Jestem wręcz zachwycony tym, jak wyglądał miniony sezon | PODSUMOWANIE

Odnosząc się do minionego sezonu rozmawiamy z Jakubem Forysiem, koordynatorem Ligi Firm Rzeszów, który obszernie podsumowuje wydarzenia z ostatnich miesięcy, nie zapominając o żadnej z drużyn i zawodnikach oraz poruszając wiele ciekawych “smaczków” z życia ligi – zapraszamy do lektury, która na pewno przypadnie Wam do gustu, a temat każdej z ekip został szeroko przedyskutowany!

LFR: To chyba najdłuższy sezon w historii Ligi Firm? 

Jakub Foryś: Definitywnie. 5 miesięcy i dwa dni trwała ta edycja Ligi Firm. Ale można ją traktować także jako dwa osobne sezony. Ale fakt  faktem – graliśmy długo, co zapewne niektórzy odczuwają do dzisiaj. Na pewno ciężko było pojawić się na każdym meczu Ligi Firm w tym sezonie, a i tacy się znaleźli. Jest to bodajże 11 osób – nagrodzimy ich podczas Gali, bo to nie lada wyczyn. 

Liga była długa i ekscytująca od początku do końca. Na 133 mecze w sezonie, tylko 3 mecze były nieistotne – mowa o meczach pod koniec rundy zasadniczej, które już nie zmieniały nic w tabeli. Każdy inny mecz, każde spotkanie miało znaczenie – czy to punktowe, czy też jako zaliczka przed rundą finałową.

Skąd taka zmiana, jeżeli chodzi o sposób rozgrywania Ligi Firm Rzeszów? 

Przede wszystkim sprawdziliśmy jakie mieliśmy problemy w poprzednich sezonach – liga na wiosnę przyciągała mniej firm i zawodników niż liga jesienna. Niektórzy rozpoczynali rozgrywki na trawie i wznawiali treningi w swoich macierzystych klubach, część wyjeżdżała na pierwsze urlopy po zimie itp. Niemal wszyscy mieli problemy ze składami. Dodatkowo część drużyn po nieudanym sezonie jesiennym nie chciała wracać do hali na wiosnę. Udało nam się to rozwiązać, tworząc jedną, dużą ligę w pierwszej fazie rozgrywek, a następnie wprowadzając podział na dwie ligi, o wyrównanym poziomie, gdzie w drugiej fazie rozgrywek gra toczyła się już o nagrody i tytuły. Dzięki temu lepsze drużyny musiały udowodnić, że faktycznie są lepsze, a gorsze mogły pograć sobie na swoim poziomie z drużynami o podobnym potencjale. Nie było mowy o odpuszczaniu meczów, przez co kapitanowie musieli skrupulatnie i z głową zgłaszać zawodników do gry, którzy niejako musieli zadeklarować się, że przez ostatnie 7 tygodni będą przyjeżdżać na mecze na Miłocińską (zapis w regulaminie mówił o tym, że na rundę finałową trzeba zgłosić zamkniętą kadrę, bez możliwości dopisywania zawodników w trakcie rozgrywek).

Poruszyłeś temat ze składami – no właśnie, jak to wyglądało w tym roku? 

Najpierw statystyka. 230 zawodników wystąpiło w Lidze Firm w tym sezonie. Dwustu trzydziestu! Jest to rekord nie tylko w historii naszej Ligi, ale także dzięki temu jesteśmy największą ligą sportową na Podkarpaciu. Oczywiście mówimy o ligach amatorskich, środowiskowych. To bezapelacyjnie ogromny sukces całej ekipy, wszystkich firm uczestniczących w lidze i wszystkich zawodników. 230 osób ubrało sportowe buty, spodenki, koszulki firmowe i biegało po wytartych parkietach Miłocińskiej – rewelacyjny wynik, brawo dla wszystkich. 

Oczywiście, nie każdy z zawodników grających w lidze oficjalnie pracuje w firmie, którą reprezentuję. Regulamin jest stworzony tak, żeby firmy mogły do gry zapraszać partnerów biznesowych, klientów, wspólników a nawet zgłaszać osoby nie związane z firma, w odpowiednim ograniczeniu (maksymalnie 4 osoby spoza firmy – przyp. redakcja). 

Na ten moment jedyną firmą złożoną z samych pracowników jest EME AERO. I grają tak od bodajże 4 lat – tylko pracownicy. A ta ekipa z sezonu na sezon wygląda coraz lepiej. Wystarczy popatrzeć na Szczepana Sigdę, który ma szanse na zgarnięcie nagrody Odkrycia Roku, czy Ryszarda Rokosza, który jako defensor przechodził samego siebie w tym sezonie. Zobaczyliśmy nawet debiut w polu Magdonia, etatowego bramkarza EME, co było świetnym podsumowaniem sezonu EME i pokazaniem, że ta ekipa i ta firma stawia na swoich i promuje swoich pracowników. Mieli trochę pecha w tym sezonie, szczególnie w rundzie zasadniczej, ale kilka imprez integracyjnych, grania w turniejach firmowych i w listopadzie widzę ich w górnej części tabeli, z ogromną szansą na medale. To twarde chłopaki i chwała im za to, że czasem mimo gorszych wyników – nie ściągają nikogo z zewnątrz. 

Nie uważasz, że Liga Firm Rzeszów powinna być złożona tylko z pracowników – gdzie grają sami ludzie związani z firmą, jak w przypadku EME Aero? 

Kiedyś myślałem, że to właśnie tak powinno wyglądać – ale z czasem zmieniłem zdanie. Uważam, że obecny system, jeżeli nie jest naginany do granic możliwości przez firmy, jest idealny. Gdybyśmy mieli grać samymi pracownikami, to ciężko byłoby uzbierać 4 drużyny do ligi. W firmach się nie odpoczywa, a ciężko pracuje. Czy to fizycznie, czy też umysłowo, a co za tym idzie czasem po prostu brakuje sił, brakuje chęci na to by jeszcze wsiąść w auto i pojechać zagrać godzinny mecz. Taki zapis spowodowałby, że wśród firm pracujących w systemie 2-zmianowym lub 3-zmianowym, byłyby ogromne problemy ze składem, groziłyby im walkowery, co nie jest dobrą reklamą dla firmy. A nam wciąż chodzi o reklamę i promocję, by o firmach grających w naszej lidze było jak najgłośniej. 

Grając wciąż w tym samym składzie, w pewnym momencie możemy osiągnąć sufit. Dobierając do składu nowych graczy (czy to pracowników, czy też osoby z zewnątrz) mamy szansę nie tylko zdobyć więcej punktów i bramek, ale przede wszystkim podciągnąć jakość całego zespołu, stworzyć nowe, lepsze warunki dla zawodników, z których mogą korzystać. Gdy do zespołu dojdzie dobry rozgrywający – stwarza to nowe szanse dla obecnych atakujących. Gdy dojdzie dobry defensor – podnosi to morale bramkarza, itd. Zamykanie się na samych pracowników to droga donikąd. I chociaż może stworzyć to efekt większej identyfikacji z zespołem wśród pozostałych pracowników firmy, to na końcu i tak liczą się sukcesy, a ich brak zawsze jest wypominany na korytarzach firmowych przez zawistnych kolegów, którzy nawet nie chcieli założyć butów z białą podeszwą i przyjść pograć. 

Ale czy ta dysproporcja pomiędzy pracownikami firmy, a zawodnikami z zewnątrz powinna być ograniczona? 

Moim zdaniem obecnie jest idealnie. Pamiętajmy, że sezon nie trwa tydzień czy dwa, a trwa dłużej – tak jak w tym przypadku 5 miesięcy. Ludzie zmieniają pracę z różnych powodów, nawet w trakcie trwania sezonu. Gra w piłkę jest tylko dodatkiem do pracy zawodowej. Czy w związku z tym powinniśmy zabronić im występów w firmach które reprezentowali na początku sezonu? Znajomości nawiązane w szatniach, na parkiecie czy podczas wyjazdów firmowych zostają na lata. A mental drużyny buduje się w mękach, znacznie dłużej niż trwa sezon. Przecież w naszej lidze są przypadki, że ludzie odchodzili ze swoich firm do innych występujących w rozgrywkach, ale nie zmieniali drużyny, gdyż w poprzedniej ekipie czuli się jak w domu. Jeżeli tylko firma zgłasza zawodnika, a on chce ją reprezentować – to nasza rola ogranicza się do kontroli czy regulaminowo jest wszystko okej. Jak jest, to nie ingerujemy w składy. Nie moglibyśmy. Wręcz nie chcemy.

Odeszliśmy od tematu numer jeden, jakim jest podsumowanie sezonu. To Kuba, powiedz mi, jesteś z niego zadowolony? 

To był najtrudniejszy sezon Ligi Firm w jakim brałem udział, a jestem z Ligą od 5 sezonu. Początek był tragiczny – awaria prądu na Miłocińskiej i całej Baranówce, popalony sprzęt, zepsuty zegar. Jeden wielki fuckup. Ciągnęło się to za nami chwile, ale wróciliśmy do normy – nawet z zegarem, który wciąż szwankuje. W tym roku też po raz pierwszy od 8 lat opuściłem jeden dzień Ligi Firm. Nałożyły mi się w terminie rozgrywek Targi PSB, na których – razem z marką Domelo – robiliśmy wielkie show. 

Czy jestem zadowolony pytasz. Ogromnie. Jestem wręcz zachwycony tym, jak wyglądał miniony sezon. Po pierwsze: udowodniliśmy, że da się zrobić profesjonalnie opakowaną ligę futsalową. Skróty, głosowania, mecze na żywo, świetny komentarz Patryka Popiołka… W hali pojawiły się w końcu banery sponsorów i firm uczestniczących w rozgrywkach. Mecze równolegle leciały na Youtubie i Facebooku, interakcja z kibicami i zawodnikami była przez cały tydzień, a same pojedynki były tak emocjonujące, że nie ma tego w żadnej innej lidze futsalu, nawet w Ekstraklasie czy 1 lidze. Ilość zaskakujących wyników (IKEDA Sushi wiodła tutaj prym), czy upsetów (Barnes) tylko to potęgowała. Po drugie: wypracowaliśmy kapitalny ekwiwalent reklamowy dla każdej z firm uczestniczących w lidze. Przez 5 miesięcy firmy miały reklamę, którą za naszą pomocą tworzyły im zespoły, tworzyli im zawodnicy. Proponowałbym tym firmom teraz ładnie podziękować aktorom tego wydarzenia i wysłać ich na jakieś 2 dni rekonwalescencji do ośrodków SPA – co by chłopaki mogli wrócić do zdrowia i już przygotowywać się na kolejne sezony. 

Sama reklama była widoczna nie tylko w naszym mieście, ale dzięki zawodnikom występującym na szczeblach piłki podkarpackiej – miała zasięg wojewódzki. W Lubaczowie, Cewkowie, Jaśle, Wiśniowej czy Ropczycach nie raz w szatni mówiło się o Lidze Firm i drużynach tam grających, czy też zawodnikach. Dokładnie o to nam chodziło i nie jest to nasze ostatnie słowo. 

No i po trzecie: pokazaliśmy, że reklama firm uczestniczących w lidze to nadrzędny element naszej ligi, który nam przyświeca. System rozgrywek, który zaproponowaliśmy, miał trzymać w napięciu do ostatniej kolejki, miał być ciekawy, miał powodować, że ludzie będą patrzeć w tabele, analizować wyniki, a zawodnicy będą żałować straty bramki w końcówce, w meczu sprzed 3 miesięcy. Emocje były do samego końca i udało nam się je w odpowiedni sposób przekazać. Dlatego nawet te drużyny, którym nie poszło w tym sezonie, mogą czuć się jakoś spełnione – na pewno każdy o nich usłyszał.



Emocje emocjami, ale ten podział tabeli podzielił nie tylko punkty ale i ligę. Dało się usłyszeć głosy sprzeciwu i tego, że był on nie fair.

Każdy jest przyzwyczajony to tradycyjnej tabeli Round Robin (każdy z każdym). A to jest nudne. Wczoraj oglądałem wywiad prezesa Skrzydlewskiego (Orzeł Łódź, żużel, 1 liga), który mówił, że taka tabela nie ma sensu np. w żużlu, bo ona nie daje show. Sam jest za tym, by dzielić punkty i dać najlepszym walczyć ze sobą, tak jak zrobiliśmy to w LFR. A przecież zawsze chodzi o show – o ładne bramki, o zacięte mecze, o walkę na parkiecie do ostatnich sekund. Gdyby w piłce ręcznej nie było play-offów to od 15 lat mistrza miałyby na zmianę Wisła Płock i Industria Kielce, a reszta w połowie sezonu mogłaby już dać sobie spokój, gdyby mieli pewne utrzymanie. Gdyby nie było play-offów w koszykówce, to od połowy sezonu znaczna część ekip grałaby juniorami. PSG w Lidze Francuskiej potrafiło zdobywać mistrza na początku kwietnia, gdzie rozgrywki kończyły się w ostatni weekend maja. Dwa miesiące przed zakończeniem rozgrywek. A gdyby Lewy nie walczył o pobicie rekordu Mullera, to kto by chciał oglądać pewny mistrzostwa, 6 kolejek przed końcem, Bayern w meczach o nic? To nie sprzyja reklamie rozgrywek, reklamie zespołów (firm), promocji całej ligi. System, który wymyśliłem i przekonałem do niego Tomka może i za mało promował najlepsze drużyny z Rundy Zasadniczej, ale mistrzem nie zostaje się po rozegraniu 2/3 sezonu, a po rozegraniu całego sezonu. Jak chciałeś być mistrzem tej edycji Ligi Firm, to nie dość, że musiałeś pokonać tych najsłabszych, by wejść do Ekstraklasy, ale także musiałeś pokonać firmy na Twoim poziomie – i to nie raz, a najlepiej dwa razy. To w tym wszystkim jest piękne, że wyłoniliśmy mistrza ligi, który faktycznie jest mistrzem. Solego, mimo potknięć, udowodniło że zasłużyli na mistrzostwo. Reszta drużyn może mieć pretensje tylko do siebie – każdy miał szanse na mistrzostwo: Borgwarner, Buty Jana czy Barnes . Idealnie tu pasuje cytat z Leszka Millera: „mężczyzn nie poznaje się po tym jak zaczynają, ale po tym jak kończą”. 

Ale czy ten handicap po Rundzie Zasadniczej nie był za mały? Barnes, po pierwszej części sezonu wypadł ostatecznie z TOP3. Gdyby nie dzielić tabeli, byliby na podium…

Regulamin był znany wszystkim od początku. Były małe niejasności jeżeli chodzi o klasyfikacje końcowe przy takiej samej ilości punktów, ale to z tego powodu, że popełniliśmy błąd i na stronie wisiał jeszcze stary regulamin, a nie ten który zatwierdzili kapitanowie na początku sezonu. Co do ekipy Krzyśka Rzepy – nikt nie zabronił im strzelać! W pewnym momencie mieli mistrza i go wypuścili z rąk. A że grupa pościgowa była zacna i żądna krwi, to nie ma co się dziwić, że skończyli na czwartym miejscu. Nikt też nie zabronił strzelać bramek Jackowi Kocurkowi i Butom Jana – które na własne życzenie odpadły z walki o mistrzostwo przed ostatnią kolejką.

Jedynie smutno mi i żal mi ekipy Greinplastu. Mieli koszmarną rundę finałową, problemy z kontuzjami i ze składem. Dla nich sezon mógłby się skończyć po 13. kolejkach i pewnie byliby szczęśliwi z miejsca na podium. A tak to 5 miejsce, po tym jak w Ekstraklasie nie postawili się czołówce może boleć.  Żeby ktoś wygrał, to ktoś przegrać musi. 

 

Ale mają tytuł króla strzelców – Kacper Rączka ciągnął ich przez cały sezon.

Oj tak. Rewelacyjny zawodnik. Temperament chłopak ma nie z tej ziemi, ogromną pewność siebie na parkiecie i zadziorność. Hubert, jego brat, jest jeszcze lepszy jeżeli chodzi o prowadzenie zespołu i zachowanie na parkiecie. Obaj wyłapali czerwone kartki, zawieszenia, ciężko mieli z nimi sędziowie – ale także przeciwnicy. Odrobina chłodniejszej głowy i Greinplast w kolejnym sezonie, razem z nimi, ma pewny medal. Kacper na dodatek został w tym roku ojcem – czyli możemy już liczyć na dojrzały futsal w jego wykonaniu 🙂 Wielka szkoda, że ani jeden ani drugi nie grają w tym sezonie w Heiro Rzeszów, które walczy przed relegacją do 2 ligi. Moim skromnym zdaniem przydaliby się tej ekipie i hala na Miłocińskiej mogłaby ich wiwatować nie tylko na meczach LFR. Trzeba wspomnieć Filipa Madeja, który przy Rączkach nie był już najważniejszą strzelbą tego zespołu, ale dalej potrafił ciągnąć grę całej drużyny, a także wiecznie młodego Krzyśka Madeja – mojego faworyta do nagrody Odkrycie Roku. Greinplast na pewno jest głodny sukcesów i głodny gry. Świetnie się ich ogląda i to ekipa, którą naprawdę stać na medal w przyszłym sezonie. Zobaczymy na jakie turnieje pojadą, jak im pójdzie na orlikach i czy zachowają trzon zespołu na przyszły sezon. Jak im się to uda – to stare ekipy ligowe muszą się z nimi liczyć.

A czy wynik Butów Jana można uznać za porażkę?

W tak silnie obsadzonej lidze miejsce w top3 jest sukcesem, nawet dla Butów. Wydaje mi się, że oni w tym sezonie byli zagadką, nawet dla siebie. Wszyscy wiemy, że największą niewiadomą w każdym meczu Butów jest Jacek Kocurek. Jak to się dzieję, że potrafi stracić piłkę w najmniej oczywisty sposób, a później strzelić taką bramkę, że mogłaby mieć nominację do nagrody Puskasa? Buty w tym sezonie raz przychodziły składem 6-osobowym, a raz ich było 12, a to nie sprzyja w budowaniu zespołu. Na pewno odkryciem w ich składzie był Paweł Hawrylak, który przy linii biegał tak, że ławki musiały chować nogi, bo gość dochodził do każdej piłki. Na pewno też mocno byli uzależnieni od Sebastiana Kłeczka, którego zabrakło pod koniec sezonu – a gdyby zagrał, byłby to ogromny handicap w ich kierunku. Świetnie rozegrał się Józef Hołobud, a kolejny sezon duet bramkarski Pokrywka/Walor pokazał, że dwóch bramkarzy na dobrym poziomie potrafi zrobić różnicę. Mocno niedoceniany jest także Maciek Micał, który trzyma całą grę obronną Butów – ale wystąpił tylko w połowie meczów. Brakło trochę więcej od Worosza, za mało meczów rozegrał także Kuba Osiniak. Byli moim faworytem do mistrzostwa i kibicowałem im do samego końca.

Skład Butów na przestrzeni lat się za bardzo nie zmienia. Jak to wspominał mi Łukasz Pokrywka po ostatniej kolejce: „teraz jedynie może przeszkadzać nam pesel, bo coraz młodsi są przeciwnicy” – i to będzie ich wyzwanie na kolejne sezony. Może pora na kilku młodych zakapiorów w tej ekipie, którzy wywrą presję na starych wyjadaczach? 


No tak, z tobą to o każdej drużynie można porozmawiać. Końcówka rundy zasadniczej to bój o ostatnie dwa miejsca w Ekstraklasie. Linetech, Maxpol, Figlero, Ikeda. Ikeda i  Linetech zasłużenie skończyły w top7?

O człowieku – pewnie! 

Ikeda to drużyna nieobliczalna. Lekkie problemy ze składem w tym roku, praktycznie w żadnym meczu nie zagrali w pełnym zestawieniu, ale wiecznie młody Arjen Robben z Drabinianki (Darek Wilanowski) dosłownie latał na dupie, by Ikeda została wśród najlepszych drużyn. Do tego Kozaki – Paweł, Patryk i o dziwo pełniący rolę mentora i grającego trenera w tym sezonie Kamil. To chyba Marcin Dawidziak (Buty Jana, a wcześniej Specjał) w wywiadzie pomeczowym lata temu powiedział, że przeciwko Ikedzie gra się zawsze fajnie, bo to twarde chłopaki, które nie odstawiają nogi, są ambitne i walczą do końca, nawet jak przegrywają z kretesem. To dalej jest ta sama Ikeda, która grała wcześniej jako Hoshi Sushi czy Mixblach. To jest ten ostateczny boss w grze komputerowej, którego trzeba pokonać, by cieszyć się z triumfu. A były przecież momenty ze Ikeda grała bez zmiany, lub z tylko jednym rezerwowym. W meczach z Ikedą zawsze będzie trudno, będzie boleć i być może po starciu z nimi na ciele pojawią się nowe siniaki – ale jak ich pokonasz, to możesz pokonać każdego. Jakby ich porównać do jakieś drużyny historycznej, to Ikeda to taki Wimbledon  z Vinnie Jonesem z lat 90 w Premier League.
No i dwukrotnie, jako jedyni, pokonali mistrzów. Czyli w Wakandzie byli by już królami, a tu możemy mówić, że są nieoficjalnie mistrzami, bo dwukrotnie pokonali mistrzów. To cały urok tej tabeli, tego podziału – że właśnie Ikeda mogła zabrać mistrza Solego i wręczyć go Barnesowi, Butom Jana lub Borgwarnerowi. Jak taki typowy Boss. 

Szkoda kontuzji w ich zespole i tego że nie udało im się zawsze pogodzić pracy z grą. Żal, że tak rzadko widzieliśmy na parkietach wirtuoza Ikedy – Adriana Włocha czy Konrada Pokusę. Ale zobaczyliśmy za to w pełni okazałości Miłosza Góreckiego, który przez pewien czas nawet bronił dostępu do bramki Ikedy i robił to w sposób spektakularny. Warto odnotować, że na parkiety Miłocińskiej powrócił także Maciej Surowiec – rekordzista jeżeli chodzi o reprezentowanie drużyn w Lidze Firm. Chociaż nie wiem czy Sławek Świst nie trzyma rekordu razem z nim (btw. szybkiego powrotu do zdrowia Sławek i na parkiety Ligi!). No i co wszyscy zauważyli – Olech zwiększył masę, przez co w przyszłym sezonie, na piwocie, może być nie do zatrzymania.

No chyba że na przeciwko niego stanie Karol Wilk. Bo Linetech dwa razy odprawił Ikede w tym sezonie. Na więcej zabrakło im głębi składu i większej rotacji. 12 spotkań Patryka Kijanki, Olka Lobasa i Karola Wilka to zdecydowanie za mało, by znaleźć się w top3 ligi. Kolejny świetny sezon rozegrał wychowanek futsalowej Stali Mielec Mateusz Gudz, świetnie pokazał się Krystian Błajda, który był motorem napędowym Linetechu w całym sezonie. Mateusz Folta, czyli kapitan i czołowa postać ekipy, jednak miał problemy ze zmontowaniem całego zespołu na wszystkie mecze. Oby Linetech wykaraskał się z problemów i powrócił z impetem w nowym sezonie, bo potencjał mają ogromny – w końcu pokonali Borgwarner 10:4 w rundzie zasadniczej, a w fazie finałowej ulegli tylko 2:3 Solego i 3:4 Greinplastowi. Pawlik, Błajda, Wilk, Kijanka, Gudz – przecież ta piątka na papierze jest niesamowita. Fakt faktem, 6 miejsce w lidze dla byłych mistrzów może być porażką, ale gdy tylko uda im się rozwiązać problemy z dostępnością zawodników na mecze, to są murowanym faworytem do mistrzostwa. Czekam tylko na zakończenie Pod Palmą, bo tam w rogu na górze, gdzie zawsze siedzi Linetech, jest zawsze najgrubsza i najlepsza zabawa. Karolu, szykuj się!

 

A co z Figlero i bliskim Ci Maxpolem?

Figlero to ekipa dwóch biegunów. Im jest ich więcej na ławce – tym gorzej grają. Świetny sezon miał Krzysiek Paluch – 18 bramek, 12 asyst. Chociaż jego rola w obronie była nikła, to sprawdzał się wyraźnie z przodu i kilka razy ciągnął grę Figlero. Warto podkreślić, że Damian Chudzikiewicz i Darek Duczymiński w tym sezonie robili co mogli by Figlero wracało z Miłocińskiej z tarczą, a nie na tarczy. Porażka z Linetechem w ostatniej kolejce Rundy Zasadniczej przekreśliła ich szanse na top7, a przecież walczyli do końca i nie wiele im zabrakło (6-8). Paweł Sienko, który zaliczył niemal komplet spotkań, w końcu grał po obu stronach parkietu, co odbiło się na tym iż był najskuteczniejszym obrońcą tej ekipy. A to co wyprawiał Kamil Zawadzki na bramce… o Panie. Przecież on wyciągał czasem takie piłki, jakich nie miał prawa wyjąć. Wszyscy w lidze wiedzą, że żeby wygrać z Figlero trzeba ich poddenerwować, wyprowadzić z równowagi, spowodować by się kłócili, krzyczeli na siebie i przestali na parkiecie myśleć. Widać było kilka meczów, kiedy drużyny przeciwne starały się to zastosować (zresztą, to samo na początku sezonu działało przeciwko Greinplastowi), ale z biegiem czasu Damian Rak i ekipa Figlero potrafili znaleźć na to rozwiązanie i po prostu podchodzili do tego ze śmiechem. I o to chodzi – mniej nerwów, więcej uśmiechu, a gra się będzie sama układać! 

No jak już wspomniałem o Damianie, to trzeba mu oddać, to że wrócił po kontuzji i przez kilka meczów nawet grał cały obandażowany. Bez wiązadeł. Poświęcenie, ambicja i tylko jeden samobój w lidze – szacunek. Zapracował na transfer. 

 

Transfer?

No tak, bo miałem odpowiedzieć Ci na pytanie o ZMM Maxpol. To chyba można już to ogłosić, że Damian w przyszłym sezonie przywdziewa czarno-pomarańczowy strój i będzie reprezentował barwy ZMM MAXPOL w Lidze Firm, jako pracownik i zawodnik jednocześnie. Brakujące ogniwo do tego nieobliczalnego zespołu, który w jednej kolejce potrafi przegrać z Palmą, by następnie wygrać z Urzędem Miasta i zremisować z Ikedą. Drużyna zagadka, chyba największa w lidze. W fazie finałowej wydzierali zwycięstwa w końcówce z Serwis Kopem (3-2), Palma Team (5-4), Eme Aero (4-2) i Figlero (7-5). To jest jedyna ekipa w lidze, która tak długo walczyła z Pink Panters, że do samego końca wynik mógł iść w dwie strony (3 bramki w końcówce, skończyło się 6-3 dla Maxpolu). Ekipa, która straciła podstawowych zawodników wskutek kontuzji (Dawid Iskra) czy wyjazdu za granicę (Damian Cisek). Świetny sezon rozegrał w ich barwach najmłodszy z braci Iskrów – Jan, reprezentujący na co dzień barwy Unii Nowa Sarzyna, zresztą razem z podporą i głównym zawodnikiem tej drużyny – Jakubem Przepłatą, który jest kandydatem do defensora sezonu. Świetne nabytki w tym sezonie w postaci Adama Wojokowskiego czy Piotra Sulicha (razem 16 bramek), a także konkretne pojedyncze występy weteranów ligi firm: Lesia, Depty, Pieczonki, Daniela Iskry, Wojciechowskiego czy Rzepki dały im puchar za zwycięstwo 1 ligi. Runda finałowa była ciężka bo gro chłopaków rozpoczęła treningi na trawie, przez co widzieliśmy ich albo zaraz po treningu, albo w ogóle nie zdążyli dojechać na Miłocińską, ale nawet niepełnym składem Maxpol dał radę. Zasłużenie, chociaż mogę być tu mało obiektywny. Maxpol nie miał nudnych meczów w tym sezonie, a szczególnie w rundzie finałowej – a ja zawsze powtarzam, że chodzi o show i zabawę. Teraz przed nimi turnieje firmowe, z których Maxpol przywozi zawsze jakieś puchary, mają (mamy) także zakusy na 3 ligą futsalu – kto wie, co zrodzi się z tej drużyny po przerwie wiosenno-letniej. No i trzeba wspomnieć o Małpie – czyli Damianie Chorzempie. 16 meczów, 150 interwencji, 3 bramki. Gdyby nie on, Maxpol miałby nie lada problem z tyłu. Bramkarz top3 ligi moim zdaniem.

 

O każdej drużynie i o zawodnikach masz coś do powiedzenia. Ale głównie w samych superlatywach – a kto w takim razie może uznać ten sezon za porażkę? Kto nie spełnił twoich oczekiwań?

Mam dwie takie ekipy. Jedna z nich to Urząd Miasta. No piorunujący start mieli. Do piątej kolejki faworyt ligi. Przecież wygrali z Linetechem i Borgwarnerem. Berezowy, który nie grał w każdym meczu a sezon zakończył kontuzją, zadziwiał i jednocześnie przerażał – jak to się stało, że taki zawodnik nie gra profesjonalnie gdzieś w 1 lidze lub Ekstraklasie? W tej ekipie też było kilku weteranów: Tomek Buda, Michał Choma, Artur Klimowicz czy Piotrek Bednarski. Szczególnie ten ostatni – po niemrawym początku, wskoczył na taki poziom, że przyjemnie oglądało się jak walczył do ostatniego centymetra parkietu. Obok Jodłowskiego moim zdaniem główny motor napędowy tej drużyny. Urząd też miał problem z tyłu – szczególnie w bramce. Gdy bronił Dawid Rusin, Urząd grał odważniej z przodu i mieli większą pewność w rozegraniu. Gdy bronił Paweł Goraj – często skupiali się tylko na defensywie i próbowali grać tylko z kontry. To jest coś, co muszą poprawić przed kolejnym sezonem. Ale rozmawiałem z Pawłem Wątróbskim – kapitanem Urzędu Miasta – i są mimo wszystko zadowoleni. Co prawda najbardziej skrzywdzeni przez regulamin, bo wygrali z mocnymi, a przegrali z teoretycznie słabszymi, przez co rundę finałową zaczęli z malutkim dorobkiem punktowym, ale optymistycznie patrzą w przyszłość. Jestem jednak zawiedziony, że mimo szumnych zapowiedzi drugi rok z rzędu, Konrad Fijołek nie przywdział spodenek i koszulki Urzędu i nie mogliśmy zobaczyć umiejętności naszego prezydenta na parkiecie. Mam nadzieje, że w przyszłym sezonie to nastąpi, bo nie lubię niespełnionych obietnic.

Ciężko przejść z garnituru do stroju sportowego, gdy nie trwają wybory…

Nic bardziej mylnego. Liga Firm jest dla każdego – pracownika produkcji, menadżera czy członka zarządu. Politycy to normalni ludzie, którzy też pasjonują się sportem. Komisja sportu w Rzeszowie może być wzorem i przykładem, czyż nie? Ja widzę taką piątkę: Robert i Witold Walawender, Mateusz Maciejczyk, Marcin Deręgowski, Konrad Fijołek. Skład mieszany, czerwono-niebieski, ale powinni się dogadać na parkiecie. Dobrać im bramkarza, na zmianę niech wpadnie Robert Homicki, może Paweł Kowal i spokojnie panowie mogą grać… Rzeszów czeka, Liga czeka. Panowie, do dzieła! 

Wróćmy na ziemię. Druga ekipa która Twoim zdaniem wystąpiła poniżej oczekiwań?

Serwis Kop Extreme. Pierwsze 6 meczów w sezonie przegrali nieznacznie. W ostatnich sekundach z Maxpolem, w końcówce z Urzędem Miasta, w końcówce z Figlero. Postraszyli Ikedę, postawili się EME. Wyglądali fajnie. Zaczęli z dwójką Kolumbijczyków w składzie, którzy technicznie byli na całkiem wysokim poziomie, ale lekko im nie wytrzymywały głowy, gdy dochodziło do wykorzystania siły fizycznej u przeciwników. Dodatkowo kontuzja Arka Molągowskiego, która wykluczyła go z gry do końca sezonu – bardzo pechowa, bo na rozgrzewce przed meczem. Współczuje mu, bo Arek żyje ligą i futsalem, jest fanem tego sportu i to naprawdę świetny człowiek, mimo że na boisku wydaje się być lekkim harpaganem. Po odejściu Juana i Santiago nie udało im się dobrać do składu większej ilości chłopaków, co jednocześnie sprawiło, że więcej minut na parkiecie otrzymali pozostali gracze. Fajnie pokazał się Piotrek Kiełbasa, w obronie drużynę starał się pobudzać Paweł Kozdęba, który też miał kilka świetnych wybloków i udanie wspierał Grześka Urbana (który okazało się, że potrafi też grać w polu – szacun Grzesiu!). Ale na pochwałę zasługują przede wszystkim dwaj zawodnicy. Pierwszy to oczywiście Grzesiek Ludwik, który poczuł wiatr w żagle i wziął na siebie całą odpowiedzialność za drużynę. Grał niekiedy od deski do deski, cały mecz, twardo i nieustępliwie. Wyniki może tego nie pokazują, ale to nie jest gość, którego łatwo można minąć, a gdy zostawisz mu w ataku przestrzeń – możesz tego szybko pożałować. No i zobaczyliśmy nowe oblicze Mateusza Jarosza. W jego przypadku jest to zmiana jak w kalejdoskopie, czy nawet o 180 stopni. Pamiętamy go wszyscy z niebezpiecznych wejść, spóźnionych, z fauli, czerwone kartki… a tu Mateusz w tym sezonie skuteczny i aktywny w obronie, 4 bramki i… żadnej żółtej i czerwonej kartki. Pod nieobecność kluczowych graczy widać było, że zaczął czuć grę i będą z niego jeszcze ludzie. To dobry prognostyk na przyszły sezon, trzon już jest – teraz tylko dobrze go obudować i Serwis Kop ma szanse powalczyć w środku stawki. 

Dałbym sobie rękę uciąć, że jednak wskażesz Pink Panters.

O nie. NOID Catering, czyli ekipa Pink Panters to całkiem inna para kaloszy. Przede wszystkim – Patryk Jawroski, ich kapitan, nie do końca wiedział na czym polega Liga Firm gdy zapisywał drużynę. Chłopaki grali na orliku, dobrze im szło, stwierdzili że przyjdą i przejadą się „po dziadkach”. No cóż… weryfikacja nastąpiła dosyć szybko. Jest to niesamowicie sympatyczna i optymistyczna ekipa grająca w naszej Lidze. Przegrali każdy mecz, jaki mogli przegrać. Ale czy pamiętasz jak cieszyli się z bramek które zdobywali? Pamiętasz, że to Pink Panters na początku sezonu miało największą rzeszę kibiców na trybunach naszego Santiago Starostwo? Nie poddali się na początku, mimo że widzieli iż różnica poziomów jest znaczna. Zawsze przychodzili w pełnym zestawieniu, czasem nawet było ich 16 (!!) w protokole. Nawet gdy przegrywali po 0:10, czy więcej – walczyli do końca. Nie rzucali białego ręcznika, nie obrażali się na siebie, nie protestowali – walczyli do końca, biegali, próbowali robić akcje ofensywne. I za to im należy się ogromny szacunek, bo charakter jaki pokazali na parkiecie wyrobił im fajną markę na przyszłość. Pierwszy sezon w Lidze Firm jest trudny dla każdego – Jasionka nie wygrała meczu przez 2 pierwsze sezony, Maxpol w pierwszym sezonie tylko zremisował. Pink Panters jeszcze wróci i nas wszystkich zadziwi, liczę na to. Co do chłopaków, to fajnie pokazał się Ślęzak – lekki jeździec bez głowy, ale z czasem dotrze się do Futsalu, w końcu to przecież młody chłopak, 3 razy młodszy od najstarszego zawodnika Ligi. Kolejny młody w ekipie – Mateusz Bartochowski, który strzelił 12 bramek, rozdał 4 asysty, a w obronie robił co mógłby wspomagać Olgierta Wiśniewskiego (ponad 250 interwencji!!). Sam Olgierd przecież ma na swoim koncie kilka spektakularnych interwencji, które dały mu tytuły interwencji kolejki. Przez cały sezon też rozegrał się Piotrek Toton, z którego moim zdaniem będą ludzie.

Spokój przydałby się także ekipie Pod Palmą?

Zdecydowanie. Może spokój to złe słowo. Ekipie Miłosza Szczudło przydałyby się mecze 20 minutowe, a nie 40. I znacznie szerszy skład. Przede wszystkim fajnie zagrali rundę finałową: Nieznaczna porażka z EME (1-2), z Maxpolem (4-5), dwa zwycięstwa: z Serwis Kopem i z Panterami. Brakło szczęścia, by było coś więcej, szczególnie w meczu z Maxpolem. Świetnie ich grę prowadzili Wojtek Łyszczarz (15 występów) i Marek Buda (13 meczów). W każdym meczu wystąpił za to Sebastian Burdyshek (szacun młody!). Wojtek i Marek to defensywne king kongi. Wspomagali Antoniego Sopla jak tylko mogli, ale niestety to już nie ta forma, by grać coast-to-coast przez cały mecz. To są stare wygi boiskowe, które potrafiły zajść za skórę i sędziom i przeciwnikom (w meczu z Pink Panters), czy nawet obsłudze (akurat podczas jedynego dnia, na którym po raz pierwszy od kilku lat mnie nie było). Ale taki jest urok tej ekipy, a dokładniej i Wojtka i Marka, których niesamowicie lubię od lat i mógłbym książkę napisać o wspólnych przygodach. Czasem jednak myślę, że powinni skupić się bardziej na graniu, a nie na poprawianiu Janka, Harrego, Michała czy Igora. Ale wracając do pozostałej części ekipy Palmy – Mariusz Lelek to gość, którego zabrakło w 9 meczach. Moim zdaniem to był gamechanger w grze Palmy. Zawodnik którego im brakowało, idealne uzupełnienie składu. Świetnie zagrali także Haduch i Hawrylewicz, którzy starali się uzupełnić luki podczas nieobecności Wojtka i Marka, a gdy w czwórkę występowali na parkiecie to Palma grała taki typowy, książkowy futsal. W przyszłym sezonie liczę na to, że do tego składu Miłosz dokoptuje co najmniej dwóch chłopaków grających w AMPach i reprezentujących Uniwersytet Rzeszowski. A może jakiś kolejny weteran? Palma ma potencjał, ma możliwości i tylko czekać aż wystrzeli do góry. Tylko mniej kłótni z sędziami – są zupełnie niepotrzebne.

Właśnie, sędziowie. Michał Potępa, Janek Gawle, Paweł Charchut i Igor Samołyk – poszerzył się skład sędziowski w tym sezonie.

Odpowiedzieliśmy na żądania klubów i zawodników. Chcieli innych sędziów – dostali innych sędziów. Obecnie Ligę Firm sędziują NAJLEPSI sędziowie futsalowi na podkarpaciu. To są goście, którzy w niedziele są w Białymstoku na Jagielloni w Ekstraklasie Futsalu, w poniedziałek na Lidze Firm w Rzeszowie, we wtorek w Przemyślu na pucharze, a w środę znów na Lidze Firm. Z całym szacunkiem – nie ma już więcej sędziów, których moglibyśmy ściągnąć, nie ma obecnie wyższego poziomu na Podkarpaciu. Ale naturą piłkarza jest to, że narzeka. Nawet jeżeli jest piłkarzem tylko z nazwy, bo gra raz w tygodniu w Lidze Firm i nigdzie więcej nie trenuje. Sędziowanie na hali różni się od sędziowania na trawie. Nie każdy kontakt jest faulem, nie każda ręka jest ręką. Sędziowie nie wymyślają sobie przepisów czy nie interpretują tego na złość drużynom – korzystają z regulaminu i zasad gry w Futsal, który ma więcej stron niż biblia. Jestem święcie przekonany, że nikt z grających nie czytał regulaminu i zasad gry w futsal w swoim życiu. A nawet jeśli – to nie czytał tej książki, która obowiązuję w tym sezonie. I to jest problem. Oceniamy sytuacje z poziomu trawy, z poziomu doświadczenia zdobytego na boiskach ligi okręgowej, a klasy czy b klasy. A popatrzmy na Ekstraklasę futsalu, Lige Mistrzów Futsalu czy Mistrzostwa Świata. Tam kontakt jest przez cały czas, tam jest ciągła gra w zwarciu, w presingu, a fauli gwizdanych jest jak na lekarstwo. Debiut Janka Gawle w naszej lidze, a także jego debiut w Ekstraklasie, to coś wspaniałego. Michał niestety nie mógł w tym sezonie za dużo sędziować, ze względu na obowiązki w firmie, ale wróci do nas już na jesień i znów posypią się czerwone kartki i skrupulatne sprawdzanie, czy piłka przy wznowieniu była styczna z linią 🙂

Życzyłbym sobie, by do sędziów na Lidze Firm podchodzono jak do sędziów w Rugby. Wiem, że na razie to nie możliwe, ale może kiedyś dojdziemy do tego etapu. Sędziowanie uważam za TOP. Nawet jeśli na początku były kontrowersje z Varem, to pomysł by z niego korzystać tylko w ekstremalnych sytuacjach uważam za słuszny. A varowanie autów zostawmy koszykówce i siatkówce.

To kto najbardziej na tych sędziów narzekał?

Ten kto przegrywał i wiedział że jest dzisiaj gorszy. No i Paweł Grzebień

Paweł w tym sezonie odniósł okropną kontuzję, a później szybka rehabilitacja i powrót na boiska. Chyba należy mu się ogromny szacunek za walkę o powrót do zdrowia i siłę woli?

Oczywiście. Paweł to legenda tej ligi, gra odkąd pamiętam. On w ogóle w tych ligach środowiskowych w Rzeszowie i okolicy gra od zawsze. Nie dość, że jest świetnym zawodnikiem, to jeszcze jest bardzo ambitny i drobiazgowy, jeżeli chodzi grę całego zespołu, czy to Tekni czy teraz Solego. Kontuzja którą złapał w tym sezonie, podczas meczu z Greinplastem wyglądała tragicznie. 6 listopada, 2 kolejka – aż ciężko to wspominać. Ale Paweł to twardy chłop, na drugi dzień rozmawialiśmy przez telefon, wiem też że zadzwonił do niego Miłosz Grzebyk, z którym miał starcie, kiedy to nabawił się tej kontuzji. To było miłe, bo te wyrazy wsparcia do niego szły ze wszystkich stron – od niemalże każdej drużyny. Gdy rozmawialiśmy zaraz po zabiegu, to oglądał skróty Ligi Firm – zamiast czytać książki o rekonwalescencji. Zawsze gada z sędziami, neguje ich, podważa ich decyzje, ale on po prostu tak musi. Czasem dostaje za to kartki, czasem sędziowie już nie wytrzymują, ale to jest Paweł. Za tydzień ubiera strój, przychodzi, przed meczem jest miły i gdy słyszy pierwszy gwizdek o wszystkim zapomina i oddaje całe serducho na parkiecie.

Jego powrót był szybki, bo już po dwóch miesiącach (10 stycznia) zagrał w zwycięskim i arcyważnym meczu przeciwko Barnesowi. Raczej fizjoterapeuta zadowolony z tego nie był.

Solego po jego powrocie zaczęło grać jakoś inaczej?

Solego ogólnie grało rewelacyjny futsal w tym sezonie. Początek sezonu, wymęczona wygrana z Butami Jana (1:0), wygrana z Greinplastem w końcówce (4:3), a potem pogrom Borgwarnera (9:1) – Rop robił robotę. Kacper to był ich motor napędowy w pierwszej połowie sezonu. A gdy dodamy do tego Tomka Płonkę – to siła ich ataku była piorunująca. 1 liga futsalu to mało.

Później zaczęły się treningi na trawie, pierwsze skrzypce przejął Kamil Garbacik, który wystąpił w 15 spotkaniach i jest cichym bohaterem mistrzostwa Solego. 16 razy wystapił Denis Marszał – który może i był mniej skuteczny (6 bramek) ale za to był najczęściej presującym zawodnikiem w tej lidze. Kontuzje im przeszkodziły, by zamknąć sezon wcześniej, ale na najważniejsze momenty sezonu chyba wzieli sporo Ketonalu, bo Sebastian Starzewski zagrał jakby wciąż był juniorem i nie wiedział co to jest zmęczenie, a Bartek Bać przypomniał nam dlaczego wciąż jest uznawany za jednego z najlepszych rzeszowskich futsalistów. 

Świetny sezon, jak zwykle, rozegrał Grzesiek Rajdek – którego statystyki o tym nie mówią, ale każdy z przeciwników powie, że bardzo trudno go przejść, bo wsadzi nogę tam, gdzie nikt inny nie wsadza. Super dodatek do tej drużyny sprawiło przyjście Miłosza Linka, który potrafił nie jedną kontrę skończyć bramką. To był najlepszy skład, jaki widziałem na Lidze Firm od lat. Nie wiem czy nie najmocniejszy zespół w historii Ligi (gdy tylko byli w pełnym zestawieniu). No ale jednak największą gwiazdą tego zespołu, obok Pawła był bramkarz – Dawid Kaszuba. 18 spotkań, 4 bramki, 173 interwencje i tylko 30 bramek wpuszczonych. Nie dziwne, że Dawid zgarnia nałogowo nagrody najlepszego bramkarza w Heiro Cup – dosłownie jest świetnym, jeśli nie najlepszym bramkarzem tej ligi obecnie. Ma czasem te swoje wyjścia jak Neuer w Bayernie, które kończą się strzałem na pustą bramkę, ale jego wkład w tą drużynę musi zostać doceniony. 

Ekipa mistrzów z prawdziwego zdarzenia.

A Karol Wiatr? Też miał dobry sezon.

Pewnie że tak. Od dawien dawna przyjęło się, że jak chcesz coś osiągnąć w Lidze Firm, to musisz mieć naprawdę dobrego i sprawnego bramkarza – na linii jak i w polu. I Karol wystąpił w 17 meczach,obronił 135 strzałów, wpuśćił tylko 31 – świetny wynik. Jednak jeżeli chodzi o Borgwarner to nie on był główną postacią tego zespołu, a dwóch rodzynków, którzy są podporą tej ekipy od lat – Patryk Sobuś i Kamil Pilecki. Gdy oni są na parkiecie we dwóch, to naprawdę ciężko jest przewidzieć co zagra Borgwarner i jak na nich ustawić się w obronie. Przecież Patryk wystąpił, z powodu kontuzji, tylko w 11 spotkaniach, a zdobył 22 bramki. To są średnio 2 bramki na mecz! Do tej dwójki świetnie wpasował się w trakcie sezonu Grzesiek Płonka, który zdobył, podobnie jak Pilecki, 10 bramek w sezonie. 

Ale siłą Borgwarnera w tym sezonie nie były pojedyncze występy ich zawodników. Po wspomnianej przeze mnie porażce 1-9 mieli kryzys, nie wiedzieli co chcą dalej grać. Niesamowitą rolę odegrał wtedy ich kierownik, Christian Gali – który zebrał ich w szatni, zmotywował i zaszczepił od nowa chęć wygrywania. W drugiej połowie sezonu zobaczyliśmy przecież odnowiony Borgwarner, który grał nieustępliwie, tak jak nas do tego przyzwyczaili od lat. Wrócił Kazimierz Leja, niedoceniany od zawsze, a moim zdaniem gość, który robi różnice gdy gra na parkiecie. Oba Piotrki – Pękala i Panek zagrali chyba najlepsze swoje sezony w życiu. A ten drugi to w obronie był jak skała. Wiktor Walat skończył sezon bez czerwonej kartki, co jest niebywałym sukcesem jeżeli chodzi o jego ostrość i twardą grę, a wyraźnie też poprawił grę na piwocie. Jak będzie kondycja na jesień – to będzie Wiktor nie do przejścia. 

Przyjemnie patrzyło się na Borgwarner w tym sezonie, szczególnie na tą ich pogoń za czołówką, na tą walkę o mistrzostwo. Na pewno ponieśli ich też kibice – w tych ważnych meczach, w tym tym najważniejszym z ich punktu widzenia w tamtym momencie – z Solego. 3-2 w ostatnich sekundach meczu – to będziemy pamiętać długo. Borgwarner zasłużył na medal i coś czuję, że na Jesień będą faworytem do złota. 

A nie Barnes?

Barnes to murowany faworyt. To był także murowany faworyt do złota przed tym sezonem (chociaż osobiście stawiałem na Buty Jana). Fajnie, że zostawiliśmy sobie ich na koniec, bo niesamowicie lubię i szanuje Krzyśka Rzepę i współczuję mu, że nie może grać razem z chłopakami na parkiecie (kontuzja). On żyje tą ligą. Rozmawiamy czasem po godzinę stojąc w korkach, wracając z pracy, na temat ligi firm, a w trakcie rozmowy przychodzi analiza każdego meczu, każdego zagrania, analiza decyzji sędziowskich (to kolejny obok Pawła Grzebienia człowiek, który musi po prostu pogadać sobie z sędziami, nawet na temat nieistotnego autu). Muszę przyznać że nie wierzyłem w ten skład na początku. Przecież na starcie wypadł im Fryta (Adrian Nowak), a całą grę na siebie wzięli Sebastian Walicki i Paweł Wójtowicz. Potem przebudził się Sebastian Musiał (który ma kolejny rewelacyjny sezon za sobą, czapki z głów Seba) i MIP poprzedniego sezonu Karol Szalacha. 

Przełomowa wydawać by się mogło była 7 kolejka. Mecz z Linetechem, wygrany w bólach 2:1. W ekipie Barnesa pojawia się… Łukasz Krawczyk. Jego duet z Walickim (obaj ogromne doświadczenie) sprawił, że Barnes zaczął grać kawał dobrego futsalu. No i ten smaczek – że Krawczyk (prezes Heiro) wygrywa z Wilkiem (kapitan Heiro) – to też mobilizuje.  W kolejnej kolejce wygrany mecz z Borgwarnerem i debiut człowieka w czarnej masce – Mateusza Smalarza – faceta, który dosłownie był wszędzie. Jak kiedyś Koźmiński w kadrze – grał jak wolny elektron. Mecz w 9 kolejce, Solego vs Barnes, przez wielu jest uznawany jako najlepszy mecz tego sezonu Ligi Firm, a jak się okazało był to kluczowy mecz – jeśli chodzi o tabele zasadniczą, a także jeśli chodzi o mistrzostwo. Barnes przegrywa to spotkanie 2:3 i to są te punkty, których im zabrakło pod koniec. Dodatkowo w rundzie finałowej porażka z Borgwarnerem 2-4 mocno podcięła im skrzydła i o złoty medal i tytuł było już coraz ciężej. Czy Barnes zasłużenie zajął 4 miejsce? Zajęli to miejsce na swoje własne życzenie, mieli wszystko podane jak na tacy i po prostu nie byli głodni. Zobaczymy, czy na jesień apetyty im wzrosną, czy dalej skończą poza podium. 

A gdybyś miał wybrać MVP rozgrywek, to na kogo byś postawił?

Trwa głosowanie obecnie wśród drużyn, organizatorów, sędziów. Ja też szykuję się do głosowania. Nie zdradzę typów, ale będzie można później zobaczyć, po Gali 🙂

Teraz trochę przerwy, będzie Orlik? Jakieś turnieje?

Czekamy na rozwój sytuacji z Orlikiem. Ekipy są zmęczone, to da się odczuć i jeszcze jest trochę czasu, by się zadeklarować. Gdy będzie 8 ekip, gotowych to ruszymy. Wiesz, to ciężkie, bo nigdy nie robiliśmy ligi Orlikowej, czyli 5+1. Wszystko będzie inne, inne miejsce, inna pora itp. Zapisy trwają, także najlepiej nie czekać do ostatniego gwizdka tylko deklarować się już teraz.
No i zostaje turniej w Bielsku, na który na razie jadą ekipy z top3 i top1 pierwszej ligi. Zapewne Barnes też nie odpuści takiej okazji. Zapisy z tego co wiem są otwarte, drużyn będzie sporo, z trzech, a nie dwóch lig tym razem (dochodzi liga Silesia). Życzyłbym sobie, że mimo iż jest to orlik i duże bramki, to pokażemy się z lepszej strony niż ostatnio. Dwie rzeszowskie ekipy w Półfinale fajnie by wyglądały 🙂
No i przecież mamy do obrony puchar, jako Liga. Po spektakularnym zwycięstwie (podpuścić i skasować) w poprzednim roku, w tym musimy podtrzymać formę i ponownie pokonać Bielska Ligę Biznesu. Do gry o Puchar pewnie wskoczy jeszcze Liga Silesia, także powołania na ten mecz pojawia się znacznie wcześniej niż ostatnio.

Kuba, to powiedz mi, jakie plany na Ligę Firm w przyszłości? Co jeszcze będziecie chcieli zrobić?

Studio. W tym roku na Sokole Łańcut tworzyliśmy razem z Patrykiem Popiołkiem studio przedmeczowe i teraz chcemy to samo zrobić na Lidze Firm. Były już dwa zakusy, ale brakło czasu i miejsca by to wykonać, ale teraz wszystko dogramy od a do z już przed startem sezonu. No i w przyszłym sezonie chcemy spróbować transmisji 4k. Powinno się udać.

Chciałbym także w końcu zrobić 3 ligi. Potencjał w Rzeszowie jest na to, by zebrać 24 zespoły, niekoniecznie z Rzeszowa. Chciałbym zobaczyć Olimp z Dębicy, Onduline z Mielca czy ekipy ze Stalowej Woli i Przeworska, jak sprawdzają się w Lidze Firm. Czekam na tych, co grają w piłkę a boją się porażki w Lidze – bierzcie przykład z Pink Panters! Chciałbym też w końcu zobaczyć czy Pratt & Whitney umie grać w tą piłkę, czy to co mówią o ekipie piłkarskiej Dary jest prawdą i czy Leroy Merlin znów zagra taktykę na jednego z przodu. A może Strabag w końcu się zdecyduję?

Po cichu też rozmawiamy o Pucharze, bo każda liga zasługuje na rozgrywki pucharowe, czy to w formie jednodniowego turnieju, czy też po prostu dodatku do ligi. 

Podsumowując, to była bardzo udana edycja, dziękuje wszystkim, którzy brali w niej udział i ekipie która na miejscu ze mną to organizowała: Michał, Mateusz i Dominika – Fotografowie, Michał – kamerzysta i Patryk – komentator i wieszacz banerów.

Przed nami Gala. Zapraszam wszystkich na to cudne wydarzenie. Bawimy się do białego rana!